… o rany! Właśnie zdałam sobie sprawę z wielkości i niesamowitości „kobysewskich” wrażeń, jakie chciałabym tu opisać. Wyrażając się potocznie znanym wśród polskiej młodzieży językiem (tzw. slangiem) mogę wręcz pokusić się słowem ‘zajebiste’, a nawet ‘wypasiaste’. Kto by pomyślał, że wieś położona 26 kilometrów na południowy zachód od Gdańska (16.16 mil - ale fajnie mam przelicznik), nie szczycąca się zasobami sklepów, kościołów, a nawet zasięgiem telefonii komórkowej może tak pozytywnie oddziaływać na młode organizmy…
***
Pierwsze dwa dni wspominam najmilej. Może dlatego, że pomimo przerażającego zimna i problemów żywnościowych emanowały niezwykłą atmosferą. Trzeciego dnia był kryzys (jak wcześniej przewidziałam): dzieciaki się rozchorowały, było nerwowo i zmęczenie dało się we znaki. Ale nie zabrakło miłego akcentu – odwiedziny Oli, Sqna i Jasika (jemu zawdzięczamy przeczyszczony kominek). Dzień czwarty i piąty zleciały tak szybko, że trzeba było już wracać do Gdańska. Jestem niewyspana (jeszcze odsypiam) – codziennie kładliśmy się około 3.00-4.00, po wcześniej odbytych na bardzo zróżnicowane tematy rozmowach, wręcz zażartych dyskusjach, za dnia natomiast trzeba było robić na prawdę dziwne rzeczy, np. gotować parówki, smażyć jajecznicę z 90 jajek czy wcielić się w UFO i odbyć walkę ze strasznymi potworami – Zuchami. Wieczorami, po odprawie przesiadywało się w kuchni i pałaszowało się lodówkę dodając wycieńczonym organizmom niezbędne do prawidłowego funkcjonowania składniki.
***
Wyjazd ten na długo zapadnie mi w pamięci. Poznałam dużo fajowych ludzi, nabyłam wiele nowych doświadczeń, no i niezapomnianych wspomnień. Pozdrowienia dla całej ekipy z kadrówki: M., E., K., N., P. M., K., K., I., B., S., F., M., i gości: O., S., J. Uff, ile tego! A, i podziękowania dla M. i E. za świetnie przeprowadzony koncert życzeń. Już niedługo będą fotki, a jak się B. postara to zobaczymy pełnometrażowy film o tym, jak mija życie prostym ludziom we wsi, zwanej Kobysewem… Asiorka